Jak pamiętacie lata osiemdziesiąte to również „atrakcyjne” wyjazdy na saksy do NRD-ówka. Każdy kto tam był ma jakieś swoje niezapomniane wspomnienia. Aby do tego jednak doszło trzeba było wykonać ciężką pracę aby dokonać stosownych ustaleń i je w odpowiedniej atmosferze przypieczętować
W latach osiemdziesiątych jedną z najwierniejszych jedynie słusznym ideałom (oczywiście oprócz Komsomołu) organizacji młodzieżowych, z którymi mieliśmy budować świetlaną przyszłość był FDJ. Niemcy zawsze kojarzyli nam się z kamiennymi, smutnymi twarzami i oczywiście niezapomnianymi niebieskimi koszulami. A tym czasem po wypiciu całkiem dobrego NRD-owskiego browara i ohydnej gorzały te twarze stawały się całkiem normalne i czasami nawet przyjazne. Piszę to jako uczestnik tych biesiad a więc z tak zwanej autopsji. Rzecz miała miejsce w Rostocku (mieście zaprzyjaźnionym ze Szczecinem). Przy okazji finalizowania kolejnej umowy o dozgonnej przyjaźni okazało się, że jeden z kolegów przewodniczących najsłuszniejszej z naszych organizacji właśnie kończy kadencje i towarzysze niemieccy postanowili jego godnie pożegnać. A więc bankiet! Stół ustawiony w podkowę i słusznie zastawiony wszelkim dobrem w większości u nas niedostępnym. W prezydium picia: szef miejscowego FDJ tow. Uli z naszej strony trzech przewodniczących i jeden harcerz komendant ale jakoś bez munduru. Oni nigdy nie mogli zrozumieć naszego malutkiego młodzieżowego pluralizmu. Pijemy: zasada była prosta: jeden toast polski, drugi niemiecki i tak na przemian. Myśmy sprzedawali oklepane standardy o komunizmie, Leninie i takich tam pierdołach oni zresztą też, ale słowotwórstwo z każdym gramem było coraz bogatsze. Najłatwiej mieli ci pierwsi bo za bardzo nie musieli główkować, gorzej kolejni, bo główne, dyżurne tematy zostały wyczerpane. Myśmy jakoś się podzielili rolami, Niemcy zresztą też bo Uli jako głównodowodzący siedząc w prezydium trzymał w ręku widelec i uderzając w kieliszek wskazywał kolejnego swojego toastowicza. My krótko i rzeczowo, tzn. że wybudujemy i cumwolski. Niemcy uwielbiali się rozwodzić. Utkwił mi w pamięci szczególnie jeden towarzysz, który wprowadził nowe elementy w niemieckim toastyzmie.
A więc to było tak. Wskazany wstał i zaczął dość nietypowo, bo zaczął od prośby abyśmy ruszyli naszą wyobraźnię co było z oczywistych względów już dość trudne, ale zgodnie z życzeniem taką próbę podjęliśmy. Był to działacz niższego szczebla i w kolejności podnoszenia magicznego ciężarka był gdzieś pod koniec peletonu. Rzeczony kolega, chyba z branży kolejowej bo mieliśmy sobie wyobrazić następującą sytuację: Przepiękny krajobraz a na nim tory kolejowe, szyny były idealnie równoległe i ułożone oczywiście przez nasze jedynie słuszne partie. Po tych torach pędził pociąg kierowany przez wybitnych, najlepszych na świecie maszynistów, towarzyszy Honeckera i Jaruzelskiego. Szczerze mówić słuchając tych słów szybciutko przerwaliśmy dysputy i zainteresowaliśmy się nowym problemem w internacjonalistycznym kolejnictwie. A więc ten pociąg cały czas przyspieszał i pojawił się problem, kiedy zgodnie z prawami techniki na pierwszym lepszym zakręcie wyleci z tych wspaniałych torów. Ale nic tego. Pociąg jednak czasami się zatrzymywał i jedni towarzysze z niego wysiadali a inni wsiadali (aluzja do zmiany szefa najsłuszniejszej szczecińskiej organizacji). Maszyniści dalej ruszali w świat pędząc ku świetlanej przyszłości.
Tak nam się spodobał ten toast, że postanowiliśmy znaleźć miejsce dla siebie w tym cudownym pociągu. I znalazło się. Kolega, oczywiście z organizacji studenckiej zaproponował, że jeżeli już musimy nim podróżować to oczywiście w wagonie restauracyjnym
Jechaliśmy tym pociągiem jeszcze kilka lat, ale wiatr historii zmiótł go chyba już na zawsze.
Cum Wolski !
Jacek Kozłowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz