Z racji naszego położenia geograficznego najbliższym naszym partnerem zagranicznym była oczywiście Wolna Młodzież Niemiecka. W Rostocku. Działając w ramach tego samego systemu byliśmy jednak na dwóch odmiennych krańcach interpretacji a szczególnie wcielania w życie „jedynie słusznych” zasad jednego Ruskiego z bródką i dwóch Niemców z olbrzymimi brodami .
My w ZSP już wtedy, może w sposób z dzisiejszej pozycji nie do końca profesjonalny, ale jednak mieli w miarę demokratyczny sposób funkcjonowania. Niemcy wręcz odwrotnie, pełen centralizm demokratyczny pod ideowym przywództwem jedynej słusznej…
Patrzyliśmy na nich „z góry” i współczuli funkcjonowania w takim systemie, ale oni na nas też „z góry” uważając, że jesteśmy daleko za nimi w budowie świetlanej przyszłości. Postanowili więc pokazać swój wspaniały system. W związku z tym pojawiły się MOP-y dla wszystkich, aby nauczyć nas swojej świetnej organizacji pracy, zespoły artystyczne, sportowe i różne inne grupy aktywności masowo zaczęły wyjeżdżać za Odrę celem prezentacji naszej kultury i poznawania tamtejszej, a przy okazji wzbogacając domową spiżarnię o wyroby niemieckiego rolnika i robotnika.
Kierownictwa organizacji młodzieżowych również częściej niż kiedy indziej zaczęły się wzajemnie odwiedzać. Na konferencjach niemieckie sztywniaki prześcigali się w głoszeniu haseł o wyższości i jedynej słusznej drodze ale po kilku głębszych stawali się całkiem sympatycznymi typami.
Pamiętam jedną z takich wizyt w Rostocku. Nie miała ona żadnego wielkiego celu, takie wizyty nazywano roboczymi . Spaliśmy w jakimś sympatycznym hoteliku w Warnemunde a towarzysze zapewnili nam program od rana do wieczora w formie spotkań w zakładach pracy, w szkołach, na uczelniach a wieczorem bankiety mające na celu pogłębienie i wymianę…
Zapamiętałem szczególnie jeden, zorganizowany na statku Freundschiff w Rostocku. Statek był świetnym pomysłem, ponieważ klasyczny masowiec został przebudowany na ośrodek kultury, sportu i rekreacji. W ładowniach były sale gimnastyczne i widowiskowe, pomieszczenia do zajęć tematycznych i ćwiczeń, jakieś malutkie muzeum no i knajpy w stylu morskim (bulaje, koła ratunkowe, zasuszone rybki, figurka nawalonego marynarza itp. pierdoły). W tym czasie odbywały się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Meksyku (1986). A więc postanowiliśmy obejrzeć jeden z meczów wspólnie w takiej właśnie knajpie. Tak się złożyło, że był to mecz Francja – Związek Radziecki. Impreza przemiła, stół uginał się od różnych przysmaków i do tego „wspaniała” niemiecka gorzała, którą najlepiej było popijać całkiem niezłym lagerem. Mnie towarzyszył w tym wyjeździe Przew. RU WSM który jako jedyny śledził rozwój sytuacji na boisku a my raczej zajęliśmy się sportem stolicznym. Siedzimy, plotkujemy a tu nagle wybuch radości u naszego kolegi. Francuzi strzelili bramkę, a on im kibicował. Sytuacja stała się trochę niezręczna ponieważ nie muszę tłumaczyć komu bez względu na stan upojenia powinno się w tym towarzystwie kibicować. Od razu wypiliśmy za odwieczną przyjaźń niemiecko-polską i tradycyjne „cum wolski”. Sytuacja została opanowana, kolega ideologicznie wyprostowany a my powróciliśmy do wielkiej rodziny walczących o… Radzieccy (tak wtedy mówiliśmy, swoją drogą ciekawy naród) jakoś wyrównali i sytuacja się rozmyła, ale pojawił się nowy pomysł.
Pomysł był taki abyśmy jako reprezentanci młodzieży naszych narodów rozegrali mecz przyjaźni. W związku z tym udaliśmy się do jednej z ładowni przebudowanej na boisko do piłki ręcznej. Zdjęliśmy marynarki, krawaty i buty i ruszyliśmy na boisko. Ilość wprowadzonego alkoholu i zupełny brak zgrania zawodników powodowały dużą przypadkowość poruszania się piłki po boisku. Na naszej bramce stanął Druh Komendant (późniejszy Prezydent, który już wtedy nieźle brylował na boisku i poza nim). Od pierwszych minut zdecydowanie przeważaliśmy i szybciutko zdobyliśmy pierwszą bramkę. W tym momencie Towarzysze niemieccy zaskoczyli nas całkowicie. Po tradycyjnym geście radości na boisko wszedł kelner z tacą pełną średniej wielkości szkiełek napełnionych przezroczystym płynem, który oczywiście grzecznie wprowadziliśmy do organizmu. Nie daliśmy się jednak zwieść przyjaciołom, którzy zapewne w ten sposób chcieli zapewnić sobie przewagę i poprosiliśmy aby wspólnie świętować strzeloną bramkę. I tak już pozostało. Każda kolejna była świętowana jako nasz wspólny sukces. Wygraliśmy chyba 12 do 2.
Długo potem wspominaliśmy ten mecz jako dowód na wielką przyjaźń na drodze do wspólnego celu.
W końcu po kilku latach wytrzeźwieliśmy i od razu Świat się zmienił
Jacek Kozłowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz