W 1984 roku byłem Komendantem Adaptacyjnego Obozu Roku Zerowego w Międzywodziu. Nie miałem większego doświadczenia w organizowaniu tego typu imprez, ale postanowiłem zmierzyć się z nowym wyzwaniem i oczywiście tego nie żałuję, a wiele zdarzeń, które tam miały miejsce pamiętam do dnia dzisiejszego i opowiada się je jako anegdoty.
A więc była impreza z okazji dziesięciolecia obozów adaptacyjnych, prawdziwe wesele i nocny alarm. Dzisiaj w kilku zdaniach przypomnę to ostatnie wydarzenie.
A było to tak: Jak zwykle na każdym obozie jednym z większych problemów dla sztabu była obecność „waletów” i to może nie przez fakt ich uczestniczenia w różnych imprezach, ale poprzez ewidentne podjadanie wszelkich posiłków i innych dóbr przygotowywanych dla tych legalnych. Walet to bardzo miły i wesoły osobnik szczególnie, jeżeli na czele tej gromadki stał facet o pseudonimie Baca. Problem polegał na tym, że pomimo próśb kompletnie nie mogłem doliczyć się ilu tych ludków przebywa na terenie ośrodka. I wtedy powstał dość przewrotny pomysł, aby ich zaskoczyć i w sposób dość nietypowy wyciągnąć z „dziupli” i policzyć. Postanowiliśmy ogłosić alarm z obowiązkowym stawiennictwem wszystkich uczestników na placu apelowym. Ośrodek był nagłośniony przez ARP, a więc przekazanie komunikatu nie było problemem. Niestety nie mogliśmy zrobić żadnej próby, aby nie zdradzić się z pomysłem. Jeden z mikrofonów został zainstalowany w samochodzie Piotrka Rotowskiego, którego klakson świetnie imitował syrenę alarmową, a drugi został przeznaczony dla Rafała Węgrzyńskiego, który swoim świetnym, radiowym głosem miał odczytać napisany przez nas komunikat . Godzina zero została wyznaczona o północy. Pilnie obserwowaliśmy toczące się obozowe życie, ale nic nadzwyczajnego się nie działo i już po 23 w większości domków zgasło światło.
W tym miejscu trzeba nadmienić, że to były lata szczególne w polityce międzynarodowej. Rosjanie walczyli w Afganistanie a w Polsce czuli się świetnie, Reagan kontynuował „gwiezdne wojny” i wyposażył swoje armie w Pershingi i Cruisy, a więc zimna wojna i wzajemne zaczepki miały się jeszcze całkiem dobrze.
Przyszła północ i zaczęło się. Uruchomiliśmy całą aparaturę. Pełna cisza została złamana niesamowicie głośną syreną z piotrowego samochodu a następnie spokojnie, z wyśmienitą dykcją czytanym komunikatem który zaczynał się od słów „uwaga, uwaga ogłaszam alarm dla gminy Międzywodzie” tak kilka razy,
a następnie informacja, że uczestnicy obozu adaptacyjnego mają stawić się na placu apelowym. I to wszystko kilka razy wraz z syreną. Efekt tego działania był niesamowity. Cisza a tu nagle alarm. Byłem pod niesamowitym wrażeniem efektu dźwiękowego. Noc, wszyscy śpią i nagle jakiś alarm. Co się stało? Chodząc po ośrodku widziałem te przerażone, często jeszcze lekko „trafione” twarze, które nie za bardzo wiedziały, gdzie są i co faktycznie się stało
a następnie informacja, że uczestnicy obozu adaptacyjnego mają stawić się na placu apelowym. I to wszystko kilka razy wraz z syreną. Efekt tego działania był niesamowity. Cisza a tu nagle alarm. Byłem pod niesamowitym wrażeniem efektu dźwiękowego. Noc, wszyscy śpią i nagle jakiś alarm. Co się stało? Chodząc po ośrodku widziałem te przerażone, często jeszcze lekko „trafione” twarze, które nie za bardzo wiedziały, gdzie są i co faktycznie się stało
Zebraliśmy całe towarzystwo. Zaskoczenie było tak duże, że policzenie przestraszonych waletów było już tylko formalnością. Wcześniej przygotowaliśmy dla przebudzonych obozowiczów seans filmowy w sali gimnastycznej, gdzie wszyscy po nocnym apelu przemaszerowali. W programie na video filmy typu Emanuele, które w tamtych czasach były nie lada atrakcją. Postanowiliśmy z Piotrem, znanym już wtedy gadżeciażem jeszcze jednym zaskoczyć obozowiczów. Piotr założył mi kajdanki, przerwaliśmy projekcję a ja wyszedłem aby pożegnać się ze wszystkimi w związku z moim domniemanym aresztowaniem. Byłem przekonany, że sala zrozumie mój dowcip. Tymczasem na sali była kompletna cisza a to już utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba lekko przesadziliśmy..
Kiedy już ochłonęliśmy po tych atrakcjach ok. 2 na teren ośrodka zajechał najprawdziwszy milicyjny radiowóz. Okazało się, że nasz alarm był słyszalny na terenie całej miejscowości. Obudziliśmy prawie wszystkich wczasowiczów w okolicy z czego spora część była przekonana, że to już ich ostatnia noc w życiu. Efekt nocnego zaskoczenia był piorunujący, to, że ogłosiliśmy alarm dla nieistniejącej gminy międzywodziańskiej a szczególnie konkretnego obozu nie miało w naszych tłumaczeniach żadnego znaczenia. Poprzez MO ustalono, że to my jesteśmy autorami nocnej pobudki i domniemanego wojennego alarmu. Długo musiałem się z tego dowcipu tłumaczyć, na komendzie w Kamieniu, stosownym służbom w Szczecinie, nawet jakiś obudzony i przerażony dziennikarz z Przeglądu Tygodniowego solidnie nas na ogólnopolskim forum obsobaczył.
A ja od tamtej pory jak słyszę jakiś alarm to najpierw sprawdzam kto jest jego autorem.


