niedziela, 11 sierpnia 2013

Alarm dla Gminy Międzywodzie


W 1984 roku  byłem Komendantem Adaptacyjnego Obozu Roku Zerowego w Międzywodziu. Nie miałem większego doświadczenia w organizowaniu tego typu imprez, ale postanowiłem zmierzyć się z nowym wyzwaniem i  oczywiście  tego nie żałuję, a wiele zdarzeń, które tam miały miejsce pamiętam do dnia dzisiejszego i opowiada się je jako anegdoty.
A więc była impreza z okazji dziesięciolecia obozów adaptacyjnych, prawdziwe wesele i nocny alarm. Dzisiaj w kilku zdaniach przypomnę to ostatnie wydarzenie.
A było to tak: Jak zwykle na każdym obozie jednym z większych problemów dla sztabu była obecność „waletów” i to może nie przez fakt ich uczestniczenia w różnych imprezach, ale poprzez ewidentne podjadanie wszelkich posiłków i innych dóbr  przygotowywanych dla tych legalnych. Walet to bardzo miły i wesoły osobnik szczególnie, jeżeli na czele tej gromadki  stał facet o pseudonimie Baca. Problem polegał na tym, że pomimo próśb kompletnie nie mogłem doliczyć się ilu tych ludków przebywa na terenie ośrodka. I wtedy powstał dość przewrotny pomysł, aby ich zaskoczyć i w sposób dość nietypowy wyciągnąć z „dziupli” i policzyć.  Postanowiliśmy ogłosić  alarm z obowiązkowym stawiennictwem wszystkich uczestników na placu apelowym. Ośrodek był nagłośniony przez ARP, a więc przekazanie komunikatu nie było problemem.  Niestety nie mogliśmy zrobić żadnej próby, aby nie zdradzić się z pomysłem. Jeden z mikrofonów został zainstalowany w samochodzie Piotrka Rotowskiego, którego klakson świetnie imitował syrenę alarmową, a drugi  został przeznaczony dla Rafała Węgrzyńskiego, który swoim świetnym, radiowym głosem miał odczytać napisany przez nas komunikat . Godzina zero została wyznaczona o północy. Pilnie obserwowaliśmy toczące się obozowe życie, ale nic nadzwyczajnego się nie działo i już po 23 w większości domków zgasło światło.
W tym miejscu trzeba nadmienić, że to były lata szczególne w polityce międzynarodowej. Rosjanie walczyli w Afganistanie a w Polsce czuli się świetnie, Reagan kontynuował „gwiezdne wojny” i wyposażył swoje armie w Pershingi i Cruisy, a więc zimna wojna i wzajemne zaczepki miały się jeszcze całkiem dobrze.
Przyszła północ i zaczęło się. Uruchomiliśmy całą aparaturę. Pełna cisza została złamana niesamowicie głośną syreną z piotrowego samochodu a następnie spokojnie, z wyśmienitą dykcją czytanym komunikatem który zaczynał się od słów „uwaga, uwaga ogłaszam alarm dla gminy Międzywodzie” tak kilka razy,
a następnie informacja,  że uczestnicy obozu adaptacyjnego mają stawić się na placu apelowym. I to wszystko kilka razy wraz z syreną. Efekt tego działania był niesamowity. Cisza a tu nagle alarm. Byłem pod niesamowitym wrażeniem efektu dźwiękowego. Noc, wszyscy śpią i nagle jakiś alarm. Co się stało? Chodząc po ośrodku widziałem te przerażone, często jeszcze lekko „trafione” twarze, które nie za bardzo wiedziały, gdzie są i co faktycznie się stało
Zebraliśmy całe towarzystwo. Zaskoczenie było tak duże, że policzenie przestraszonych waletów było już tylko formalnością. Wcześniej przygotowaliśmy dla przebudzonych obozowiczów seans filmowy w sali gimnastycznej, gdzie wszyscy po nocnym apelu przemaszerowali. W programie  na video filmy typu Emanuele, które w tamtych czasach były nie lada atrakcją. Postanowiliśmy z Piotrem, znanym już wtedy gadżeciażem jeszcze jednym zaskoczyć obozowiczów. Piotr założył mi kajdanki, przerwaliśmy projekcję a ja wyszedłem aby pożegnać się ze wszystkimi w związku z moim domniemanym aresztowaniem. Byłem przekonany, że sala zrozumie mój dowcip. Tymczasem na sali była kompletna cisza a to już utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba lekko przesadziliśmy..
Kiedy już ochłonęliśmy po tych atrakcjach ok. 2 na teren ośrodka zajechał najprawdziwszy milicyjny radiowóz. Okazało się, że nasz alarm był słyszalny na terenie całej miejscowości. Obudziliśmy prawie wszystkich wczasowiczów w okolicy z czego spora część była przekonana, że to już ich ostatnia noc w życiu. Efekt nocnego zaskoczenia był piorunujący, to, że ogłosiliśmy alarm dla nieistniejącej gminy międzywodziańskiej a szczególnie konkretnego obozu nie miało w naszych tłumaczeniach żadnego znaczenia. Poprzez MO ustalono, że to my jesteśmy autorami nocnej pobudki i domniemanego wojennego alarmu.  Długo musiałem się z tego dowcipu tłumaczyć,  na komendzie w Kamieniu, stosownym służbom w Szczecinie, nawet jakiś obudzony i przerażony  dziennikarz z Przeglądu Tygodniowego solidnie nas  na ogólnopolskim forum obsobaczył.
A ja od tamtej pory jak  słyszę jakiś alarm to najpierw sprawdzam kto jest jego autorem.


Toast lub inaczej pociąg marzeń



                Jak pamiętacie lata osiemdziesiąte to również „atrakcyjne” wyjazdy na saksy do NRD-ówka. Każdy kto tam był ma jakieś swoje niezapomniane wspomnienia. Aby do tego jednak doszło trzeba było wykonać  ciężką pracę aby dokonać stosownych ustaleń i je w odpowiedniej atmosferze przypieczętować
               W latach osiemdziesiątych jedną z najwierniejszych jedynie słusznym ideałom  (oczywiście oprócz Komsomołu) organizacji młodzieżowych, z którymi mieliśmy budować świetlaną przyszłość był FDJ.  Niemcy zawsze kojarzyli nam się z kamiennymi, smutnymi twarzami i oczywiście niezapomnianymi niebieskimi koszulami. A tym czasem po wypiciu całkiem dobrego NRD-owskiego browara i ohydnej gorzały te twarze stawały się całkiem normalne i czasami nawet przyjazne. Piszę to jako uczestnik tych biesiad a więc z tak zwanej autopsji.                                                                                                                                                                Rzecz miała miejsce w Rostocku (mieście zaprzyjaźnionym ze Szczecinem). Przy okazji finalizowania kolejnej umowy o dozgonnej przyjaźni okazało się, że jeden z kolegów przewodniczących najsłuszniejszej z naszych organizacji właśnie kończy kadencje i towarzysze niemieccy postanowili jego godnie pożegnać.                                                                                                                                               A więc bankiet!   Stół ustawiony w podkowę i  słusznie zastawiony wszelkim dobrem w większości u nas niedostępnym. W prezydium picia: szef miejscowego FDJ tow. Uli z naszej strony trzech przewodniczących i jeden harcerz komendant ale jakoś bez munduru. Oni nigdy nie mogli zrozumieć naszego malutkiego młodzieżowego pluralizmu.  Pijemy: zasada była prosta: jeden toast polski, drugi niemiecki i tak na przemian. Myśmy sprzedawali oklepane standardy o komunizmie, Leninie i takich tam pierdołach oni zresztą też, ale słowotwórstwo z każdym gramem było coraz bogatsze. Najłatwiej mieli ci pierwsi bo za bardzo nie musieli główkować, gorzej kolejni, bo główne, dyżurne tematy zostały wyczerpane. Myśmy jakoś się podzielili rolami, Niemcy zresztą też bo Uli jako głównodowodzący siedząc w prezydium trzymał w ręku widelec i uderzając w kieliszek wskazywał kolejnego swojego toastowicza. My krótko i rzeczowo, tzn. że wybudujemy i cumwolski. Niemcy uwielbiali się rozwodzić. Utkwił mi w pamięci szczególnie jeden towarzysz, który wprowadził nowe elementy w niemieckim  toastyzmie.
                  A więc to było tak. Wskazany wstał i zaczął dość nietypowo, bo zaczął od prośby  abyśmy ruszyli naszą wyobraźnię  co było z oczywistych względów już dość  trudne, ale zgodnie z życzeniem taką próbę podjęliśmy. Był to działacz niższego szczebla i w kolejności podnoszenia magicznego ciężarka był  gdzieś pod koniec peletonu. Rzeczony kolega, chyba z branży kolejowej bo mieliśmy sobie wyobrazić następującą sytuację: Przepiękny krajobraz a na nim tory kolejowe,  szyny były idealnie równoległe i ułożone oczywiście przez nasze jedynie słuszne partie. Po tych torach pędził pociąg kierowany przez wybitnych, najlepszych na świecie maszynistów, towarzyszy Honeckera i Jaruzelskiego. Szczerze mówić słuchając tych słów szybciutko przerwaliśmy dysputy i zainteresowaliśmy się nowym problemem w internacjonalistycznym kolejnictwie. A więc ten pociąg cały czas przyspieszał i pojawił się problem, kiedy zgodnie z prawami techniki na pierwszym lepszym zakręcie wyleci z tych wspaniałych torów. Ale nic tego.  Pociąg jednak czasami się zatrzymywał i jedni towarzysze z niego wysiadali a inni wsiadali (aluzja do zmiany szefa najsłuszniejszej szczecińskiej organizacji). Maszyniści dalej ruszali w świat pędząc ku świetlanej przyszłości.
   Tak nam się spodobał ten toast, że postanowiliśmy znaleźć miejsce dla siebie w tym cudownym  pociągu. I znalazło się. Kolega, oczywiście z organizacji studenckiej zaproponował, że jeżeli już musimy nim podróżować to oczywiście w wagonie restauracyjnym

Jechaliśmy tym pociągiem jeszcze kilka lat, ale wiatr historii zmiótł go chyba już na zawsze.
Cum Wolski !

Jacek Kozłowski

Mecz Przyjażni



Z racji naszego położenia geograficznego najbliższym naszym partnerem zagranicznym była oczywiście Wolna Młodzież Niemiecka. W Rostocku. Działając w ramach tego samego systemu byliśmy jednak na dwóch odmiennych krańcach interpretacji  a szczególnie wcielania w życie „jedynie słusznych” zasad jednego Ruskiego z bródką i dwóch Niemców  z olbrzymimi brodami .
My w ZSP już wtedy, może w sposób z dzisiejszej pozycji nie do końca profesjonalny, ale jednak mieli w miarę demokratyczny sposób funkcjonowania. Niemcy wręcz odwrotnie, pełen centralizm demokratyczny pod ideowym przywództwem jedynej słusznej…
Patrzyliśmy na nich „z góry” i współczuli funkcjonowania w takim systemie,  ale oni na nas też  „z góry” uważając, że jesteśmy daleko za nimi w budowie świetlanej przyszłości. Postanowili więc pokazać swój wspaniały system.  W związku z tym pojawiły się MOP-y dla wszystkich, aby nauczyć nas swojej świetnej organizacji pracy,  zespoły artystyczne, sportowe i różne inne grupy aktywności masowo zaczęły wyjeżdżać za Odrę celem prezentacji naszej kultury i poznawania tamtejszej, a przy okazji wzbogacając domową spiżarnię o wyroby niemieckiego rolnika i robotnika.
        Kierownictwa organizacji młodzieżowych również częściej niż kiedy indziej zaczęły się wzajemnie odwiedzać. Na konferencjach niemieckie sztywniaki prześcigali się w głoszeniu haseł o wyższości i jedynej słusznej drodze ale po kilku głębszych stawali się całkiem sympatycznymi typami.
        Pamiętam jedną z takich wizyt w Rostocku. Nie miała ona żadnego wielkiego celu, takie wizyty nazywano roboczymi . Spaliśmy w jakimś sympatycznym hoteliku w Warnemunde a  towarzysze zapewnili nam program od rana do wieczora w formie spotkań w zakładach pracy, w szkołach, na uczelniach a wieczorem bankiety mające na celu pogłębienie i wymianę…
Zapamiętałem szczególnie jeden, zorganizowany na statku Freundschiff w Rostocku. Statek był  świetnym pomysłem, ponieważ klasyczny masowiec został przebudowany na ośrodek kultury, sportu i rekreacji. W ładowniach były sale gimnastyczne i widowiskowe, pomieszczenia do zajęć tematycznych i ćwiczeń,  jakieś malutkie muzeum no i knajpy w stylu morskim (bulaje, koła ratunkowe, zasuszone rybki, figurka nawalonego marynarza itp. pierdoły). W tym czasie odbywały się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Meksyku (1986).  A więc postanowiliśmy obejrzeć jeden z meczów wspólnie w takiej właśnie knajpie. Tak się złożyło, że był to mecz Francja – Związek Radziecki. Impreza przemiła, stół uginał się od różnych przysmaków i do tego „wspaniała” niemiecka gorzała, którą  najlepiej było popijać całkiem niezłym lagerem. Mnie towarzyszył w tym wyjeździe Przew. RU WSM który jako jedyny śledził rozwój sytuacji na boisku a  my raczej zajęliśmy się sportem stolicznym. Siedzimy, plotkujemy a tu  nagle wybuch radości u naszego kolegi. Francuzi strzelili bramkę, a on im kibicował. Sytuacja stała się trochę niezręczna ponieważ nie muszę tłumaczyć komu bez względu na stan upojenia powinno się w tym towarzystwie kibicować. Od razu wypiliśmy za odwieczną przyjaźń niemiecko-polską i tradycyjne „cum wolski”. Sytuacja została opanowana,  kolega ideologicznie wyprostowany a my powróciliśmy do wielkiej rodziny walczących o… Radzieccy (tak wtedy mówiliśmy, swoją drogą ciekawy naród) jakoś wyrównali i sytuacja się rozmyła, ale pojawił się nowy pomysł.
Pomysł był taki abyśmy jako reprezentanci  młodzieży naszych narodów rozegrali mecz przyjaźni. W związku z tym udaliśmy się do jednej z ładowni przebudowanej na boisko do piłki ręcznej. Zdjęliśmy marynarki, krawaty i buty i ruszyliśmy na boisko. Ilość wprowadzonego alkoholu i zupełny brak zgrania  zawodników powodowały dużą przypadkowość poruszania się piłki po boisku. Na naszej bramce stanął Druh Komendant (późniejszy Prezydent,  który już wtedy nieźle brylował na boisku i poza nim). Od pierwszych minut  zdecydowanie przeważaliśmy  i szybciutko zdobyliśmy pierwszą bramkę. W tym momencie  Towarzysze niemieccy zaskoczyli nas całkowicie. Po tradycyjnym geście radości na boisko wszedł kelner z tacą pełną średniej wielkości szkiełek napełnionych przezroczystym płynem, który oczywiście grzecznie wprowadziliśmy do organizmu. Nie daliśmy się jednak zwieść przyjaciołom, którzy zapewne w ten sposób chcieli zapewnić sobie przewagę i poprosiliśmy aby wspólnie świętować strzeloną bramkę. I tak już pozostało. Każda kolejna była świętowana jako nasz wspólny sukces. Wygraliśmy chyba 12 do 2.
Długo potem wspominaliśmy ten mecz jako dowód na wielką przyjaźń na drodze do wspólnego celu.
W końcu po kilku latach wytrzeźwieliśmy  i od razu Świat się zmienił

Jacek Kozłowski

sobota, 10 sierpnia 2013

"BO TO JEST FAMA, FAMA, FAMA, KIERMASZ NOWOŚCI I WYDARZEŃ PANORAMA..."



Urząd Miasta Świnoujście, Akademickie Biuro Kultury i Sztuki Alma Art, oraz Zrzeszenie Studentów Polskich - organizatorzy 43. Kampusu Artystycznego FAMA, z wielką radością pragną zaprosić na tegoroczny

Koncert Finałowy 43. Międzynarodowego Kampusu Artystycznego FAMA
pt. "FAMA NA KRYZYS"

Termin
30. sierpnia 2013 (piątek) , godz. 20:00.

Miejsce
Świnoujście - Amfiteatr

Reżyseria Jerzy Jan Połoński, Kierownictwo muzyczne Marcin Partyka.

Prosimy potwierdzenie przybycia kierować drogą mailową, bądź smsową do dn. 26-08-2013 do osoby kontaktowej z ramienia FAMY:
Zbigniew M. Stafiński, tel. 508 280 239, e-mail zbigniew.m.stafinski@gmail.com

IŃSKO

Dzięki grupie zapaleńców i przy wsparciu władz gminy rusza dzisiaj kolejna edycja "IŃSKIEGO LATA FILMOWEGO".
Aż strach bierze ile to już lat jak odszedł od nas główny filar tej imprezy - niezapomniany Doland Paszkiewicz. Dzisiaj w Ińsku wieczór wspomnień poświęcony tej wspaniałej postaci. Ania Paszkiewiczowa nie dała rady wydrukować przed "Ińskiem" książki o Dolandzie, którą napisała, ale obiecuję że na głowie stanę aby w Międzywodziu była dostępna.