wtorek, 1 kwietnia 2014

Brukselskie Dylematy

Brukselskie Dylematy

 

    Powoli, aczkolwiek nieuchronnie zbliżamy się do pierwszej, poważnej próby, która zweryfikuje polityczną teorię z elektorską rzeczywistością: wybory do Europarlamentu już za dwa miesiące.

    Kilka mandatów powinno przypaść przedstawicielom naszego województwa. Zależy to przede wszystkim od frekwencji i dość skomplikowanej ordynacji wyborczej.

Znamy już pierwsze listy wystawione przez poszczególne partie. W PiS-e oprócz lidera nikogo nie znamy, w PO nawet wesoło bo kandydat Rosatti mocno zdziwiony, został jedynką u nas. Nie dają nam zapomnieć o sobie PSL z panią J. Fedak na czele, Solidarna Polska i Gowinowcy. W SLD znamy lidera i listę. Byliśmy świadkami dosyć ciekawej kuluarowej walki pomiędzy obecnym europosłem, prof. B. Liberadzkim, a liderem lokalnych struktur partii G. Napieralskim. Władze partii postawiły na tego pierwszego. Świadczy to o narastającym konflikcie wewnętrznym, który dzieli to środowisko od dawna. Zobaczymy, w jakim kierunku będzie się to wszystko rozwijało. Już wiemy jednak, że odbije się to na treści list do kolejnych wyborów. Partia Zielonych z E. Koś postanowiła również pokazać się jako niezależna struktura... I chwała im za to, bo udział w eurowyborach to naprawdę kawałek ciężkiej, politycznej roboty. Równocześnie koalicja Europa Plus Twój Ruch przedstawiła listę, na czele której stoi szef SD - P. Piskorski. Liberał Piskorski i kilku palikotowych ortodoksów wyglądają wspólnie dosyć egzotycznie - dzieli ich nawet to, że chcą być członkami różnych frakcji

w Europarlamencie.

        Patrząc na zaprezentowane szczecinianom listy liderów eurokandydatów z przykrością stwierdzam, że (oprócz E. Koś, J. Fedak ) to niemal sami spadochroniarze. Wszyscy komandosi oczywiście kochają Zachodnio-pomorskie i Lubuskie, mają tu swoje strategiczne biznesy albo od zawsze mieszka tu... najbliższa rodzina. Bardziej wymownym kandydatom sprawy regionu od zawsze leżą na sercu i od dawna marzą wyłącznie o tym, aby zrealizować marzenia... tubylców (?!). Dawno nieodwiedzany wujek, szwagier lub kochanka dzisiaj urastają do rangi koła ratunkowego, które uwiarygodnia kandydowanie właśnie stąd. Teraz wystarczy spotkać się z miejscowymi działaczami, poczytać trochę lokalnych gazet i już „miejscowy” program gotowy - bo ten partyjny, europejski, to chyba dawno temu napisany?

A my, wyborcy, znowu staniemy przed dylematem: kto ładniej ubrany, kto lepszy erudyta i oczywiście – wizjoner/obiecywacz?

Przeraża mnie, że w naszej Małej Ojczyźnie przez lata nie udało się wykreować liderów dużych partii i mniejszych ugrupowań, którzy mogliby podjąć się przewodzenia naszemu społeczeństwu i zająć pierwsze miejsca na partyjnych listach do Europarlamentu. Nie stać nas? Nie stać ich?

Poza tym przedstawia się nam kolejny dowód na to, że współczesne polskie partie to bardzo zhierarchizowane, parafeudalne i niemal totalitarne struktury. Gdy w Warszawie zapada decyzja – rozkaz to rozkaz - wódz to wódz – demokracja... tak... ale... robić, co każemy.

 

Jacek Kozłowski

 

 

Brak komentarzy: