W 1984
jako młody wiceszef Rady Okręgowej ZSP postanowiłem wzorem wielu innych
działaczy podnieść swoje morale ideologiczne i udać się na doszkolenie (chociaż
w kraju nikt mnie nie przeszkolił w zakresie podstawowym) o razu na szczyty,
czyli do Wyższej Szkoły Komsomołu w Moskwie.
Byliśmy pierwszą grupą z Polski, która pojechała do Wielkiego Brata po stanie
wojennym. Był listopad i temperatury w okolicach -20 C.
Jak pamiętacie w tamtych czasach legalnie
działały u nas cztery związki młodzieży: ZSMP, ZMW, ZHP i nasze ZSP. Dla
radzieckich (tak w żargonie mówiliśmy o działaczach leninowskiego KOMSOMOŁU) taka
struktura ruchu młodzieżowego to relikt kapitalizmu i polskich ideologicznych
wypaczeń. W innych krajach obowiązywał radziecki model jedynej słusznej
organizacji i aby jako tako dostosować się do tych standardów postanowiono u
nas powołać Komisję ds. Wspólnych Kontaktów Międzynarodowych. Szefowanie w
Komisji było rotacyjne i tak się złożyło, że to ZSP przewodniczyło w czasie
mojego wyjazdu.
W ZSP
toczyła się w tym czasie Kampania sprawozdawczo-wyborcza a więc co znaczniejsi
działacze dbając o swoje organizacyjne kariery odpuścili sobie ten wyjazd. Ja
obgadałem swoje kandydowanie z kolegami z Politechniki (dzięki koledzy!) i
mogłem sobie pozwolić na dodatkową edukację.
Przez
pierwszy tydzień całej 110 osobowej grupie przewodził jeden z członków Komitetu
Wykonawczego Rady Naczelnej, ale po tygodniu na kilka dni wyjechał do Warszawy
i przekazał mi szefowanie. Radzieccy nie
pozwolili jemu na powrót i w ten oto sposób będąc pierwszy raz w życiu w ZSRR,
kompletnie bez żadnego doświadczenia, szczególnie dyplomatycznego zostałem
szefem największej grupy zagranicznej w tej prestiżowej Uczelni.
WKSz-a była
elitarną uczelnią, na której szkolono ideologicznie przyszłe kadry kierownicze KOMSOMOŁ-u
i Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Edukowali się tam również
studenci studiów stacjonarnych z Polski, którzy wiele mi pomogli w
zrozumieniu panujących tam zwyczajów. Uczyli
się tam również przedstawiciele ponad stu krajów z całego świata. Większość z
nich przyjeżdżała legalnie ale była też
spora część młodzieży przemycanej pod fałszywymi
paszportami z krajów ortodoksyjnie antykomunistycznych. Byli oni przygotowywani
ideologicznie do podjęcia walki a potem przejęcia władzy w tych krajach. Często w nocy słyszeliśmy dziwne podziemne
huki. Podejrzewaliśmy, że to postępowa młodzież miała również zajęcia
praktyczne. Dzisiaj takich gości nazywa się terrorystami, ale wtedy to byli
bojownicy o wolność i demokrację.
Wykładowcy
to była elita radzieckiej kadry naukowej dla których myśli, przesłania, sny i
proroctwa Wielkiego Wodza tow. Lenina nie miały żadnych tajemnic. I tak
przyszło mi zmierzyć się z wielką ideologią i szarą radziecką rzeczywistością.
Szkoła
znajdowała się na obrzeżach Moskwy niedaleko stacji metra. Była to zabudowa z
czasów międzywojennych (tam mieszkaliśmy) pomieszana z super nowoczesnymi budynkami dydaktycznymi. Teren był otoczony
wysokim murem i pilnowany przez KGB.
Dostanie się tam bez specjalnej przepustki było niemożliwe. Myśmy mogli
wychodzić dopiero po zajęciach, ale jak się domyślacie dla Polaka nie był to
większy problem. Nasza ekipa składała się z części która była zainteresowana treścią
wykładów, części handlowej która wykorzystując ponadprzeciętny charakter grupy
postanowiła poprawić aprowizację ludu
moskiewskiego oraz większości, która po prostu potraktowała wyjazd
turystycznie.
I
oczywiście poznaliśmy turystyczne walory Moskwy. Plac Czerwony z mauzoleum
Wodza a za nim mur z pomniejszymi wodzuniami, Kreml, Teatr
Balszoj, Galerie Sztuki, Metro, ówczesne centra handlowe CUM i GUM itp. Jako
grupa uprzywilejowana wszystko zwiedzaliśmy
z najlepszymi przewodnikami i oczywiście bez kolejek. W ramach tego
pobytu byliśmy również w Jarosławiu nad Wołgą ale to już odrębna historia
Ja
natychmiast po niespodziewanym awansie zostałem zaproszony do Polskiej ambasady
po cenne wskazówki. Poinstruowano mnie kto naprawdę jest ważny w tej szkole a
był nim mój oficjalny opiekun, docent jednego z wydziałów, dowiedziałem się, że
pokoje zapewne są podsłuchiwane, w jakie rejony Moskwy lepiej się nie
zapuszczać oraz wyposażono mnie w stosowną ilość polskiej gorzały do celów
reprezentacyjnych.
A okazji do
reprezentowania było bez liku. Statystycznie, jeżeli w szkole było ponad sto
nacji, a często z jednego kraju,
reprezentanci kilku organizacji to prawie codziennie obywała się jakaś
uroczystość. A to święto narodowe, a to uroczystość partyjna z okazji …, a to
urodziny krajowego wodza …itp. My
oczywiście jako przedstawiciele postępowej młodzieży europejskiej musieliśmy
być wszędzie reprezentowani. Prawie codziennie kilka toastów, przemówień a
wszystko w stylu radzieckim czyli tekst ku chwale, za zdrowie i po stakańczyku.
Przy tak pozornie uroczym spędzaniu wielu wieczorów musiałem wykazać się
prawdziwie dyplomatycznym wyczuciem. Okazało się, że było wiele organizacji,
które były wspierane przez ZSRR a myśmy z nimi nie utrzymywali kontaktów. Często
trzeba było pod jakimś mało prawdopodobnym pozorem odmawiać zaproszeń
Uff to były
ciężkie czasy dla wątroby ale przynajmniej wreszcie nauczyłem się rosyjskiego
bo jakoś w naszych szkołach nie było motywacji.
Dyplomacja
radziecka do tej pory jest uznawana za najlepszą na świecie i trzeba było
przynajmniej do niej dorównać. Pomimo kompletnego braku doświadczenia starałem
się przejąć jej najlepsze wzorce.
(o szczegółach napiszę następnym razem)
Jacek Kozłowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz