niedziela, 4 września 2016

Rajdy Studenckie

Rajdy Studenckie

 

     Rajdy studenckie to taka wisienka na torcie studenckiego życia pozanaukowego.

Jedni czas wolny realizowali w podgrupach w zaciszu akademikowych pokojów prowadząc całonocne dyskusje o życiu i innych takich ważnych sprawach. Drudzy w praktyce realizowali nieznane wtedy słowo clubing, a była to znaczna grupa bo wszystkie kluby pękały w szwach, a kolejki do barów długie. Gorzały w barach  nie było, ale za to winucha kupowało się na tace. Była też grupa bardziej ambitnych studentów, którzy realizowali swoje pasje w Akademickim Radio Pomorze, kołach naukowych, klubach tańca towarzyskiego czy zespołach folklorystycznych, grali zawodniczo w szachy czy 100-polowe warcaby.

 

    Rajdy studenckie dzieliły się na  wydziałowe lub uczelniane organizowane przez określone grupy studentów dla siebie, ale o charakterze otwartym. Były też rajdy w których uczestniczyli studenci wszystkich szczecińskich uczelni, a często również przedstawiciele innych ośrodków akademickich. Takim rajdom z reguły przyświecało jakieś słuszne przewodnie hasło  jak np. organizowany z okazji Dnia Zwycięstwa - Rejs Zwycięstwa, o którym następnym razem. Warto również nadmienić, że organizowano rajdy nie tylko piesze, ale również rowerowe (klub Samarama) lub spływy kajakowe.(klub Pluskon).

    Rajdy organizowały  struktury wydziałowe lub uczelniane ZSP/SZSP często ściśle powiązane z naszym Biurem Turystycznym Almaturem, Oddział Akademicki PTTK oraz poszczególne kluby turystyczne.

    Studenci Politechniki Szczecińskiej większość rajdów organizowali w rejon Dolnej Odry, gdzie niedaleko Starych Łysogórek znajdowała się Chatka „Dolina”. Dolina Dolnej Odry to dzisiaj Park Krajobrazowy. W tamtych czasach nikt o takiej instytucji nie myślał, teren był dziki, a przemysłu który miałby zanieczyszczać okolicę nie było. Chatka była położona w niewielkiej kotlince, co sprawiało wrażenie namiastki gór. Okolica miała również specyficzny mikroklimat, zimniejsze niż w okolicy noce i cieplejsze dzionki. Sama chatka to stary, wyremontowany budynek  z kilkoma salami wieloosobowymi (może ktoś ma zdjęcie- mnie gdzieś umknęły). Oczywiście, śpiwory, kuchenki zabieraliśmy ze sobą.

     Klasyczny rajd (Politechnik, Rajd Okrętowca itp.) zaczynał się w piątek w Siekierkach, do których dojeżdżało się pociągiem ze Szczecina z przesiadką w Godkowie. Jechało się malowniczą trasą przez Moryń, wokół kilku jezior i przez przepiękne lasy starym spalinowym Ganz-em, który dojeżdżał do nieistniejącego na mapach strategicznego mostu na Odrze, właśnie w Siekierkach. Obok nieźle zakonserwowanego mostu, mającego znaczenie strategiczne na wypadek godziny „W” leżał drugi, taki sam, zapasowy w częściach. Obok mostu  znajdowała się betonowa droga wchodząca wprost do rzeki i wychodząca z drugiej strony. To droga dla czołgów, ciekawe czy jeszcze jest?

      W tym miejscu ekipa zakładała plecaki z dość bogatym prowiantem i startowała w kierunku chatki. Pierwszy przystanek był już po kilometrze w restauracji „Pancerna” . Nazwa adekwatna do miejsca, duża zadymiona sala, odrapane ściany, gorzała, piwo z kija i dyżurne, aczkolwiek obowiązkowe zakąski w postaci pasztetowej i żółtego sera przysypanego papryką. Na sali zapewne weterani odrzańskiego forsowania.   Mocne uderzenie jak na początek. Po kilu kilometrach kolejny, bardziej patriotyczny przystanek. Najpierw zdjęcie na stojącym tam czołgu IS-2 (IS – Iosif Stalin, ciekawe co z nim zrobi IPN?), później krótka wizyta na cmentarzu wojskowym no i oczywiście obowiązkowe piwo w Jarzębince ( mieli tylko butelkowe plus fasolka po bretońsku i cynadry). To taki wolnostojący obiekt sezonowy, ale jakoś zawsze czynny w trakcie rajdów bez względu na porę roku. Kolejny lokal na szlaku, to znajdująca się 2 kilometry dalej restauracja Odra w Starych Łysogórkach. Był to jak na tamtą okolicę wypasiony lokal w specjalnie w tym celu wybudowanym budynku  i co najważniejsze prowadzony przez GS. Do tej pory pamiętam smak schabowego z zasmażaną kapustą. A stamtąd już pół godzinki do chatki, chociaż trzeba przyznać, że niektórym zajmowało to dużo dłużej.

   Sam pobyt to ogniskowe biesiady oraz opróżnianie dóbr przywiezionych w plecakach. Śpiewano wtedy Cohena, Wysockiego, Perfect, Budkę, Dżem, Lady Pank itp., a po przyjęciu stosownej dawki płynów w  bardziej patriotycznych nastrojach: Hahary, jedna atomowa…. no i zestaw piosenek partyzanckich np. my ze spalonych wsi… Jednym z ulubionych toastów był za zdrowie i przyszłość ZBOWiD-u (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację) co w tamtych czasach było dosyć przewrotnym toastem.

Piło się kartkową gorzałkę (m.in. Vistula, Baltic itp.) wino produkcji spółdzielni Botwina (hity tamtych lat to Trzej Muszkieterowie: Portos, Aramis, Atos oraz klasyk: Wino patykiem pisane) no i oczywiście piwo Baltic Special, Baltic Eksportowe z taką korwetą na nalepce i z białym kapslem w małych 0,33 l butelkach.

Jadło się zwykły chleb, który dzisiaj jest sprzedawany w super ekologicznych sklepach oraz konserwy mięsne z mięsem w środku bez różnych polepszaczy i innych konserwantów.

Wracało się w niedzielę popołudniu z reguły autobusem PKS-u do Chojny lub wczesno popołudniowym bezpośrednio do Szczecina. W poniedziałek po twarzach można było poznać prawdziwych rajdowców, ale trzeba przyznać, że okres regeneracji był znacznie krótszy niż teraz. No cóż, lata lecą.

 

Wielu z naszych przyjaciół turystów już nie ma, ale łazikowanie to jest taki nałóg, który ma się na całe życie.

A więc chodzikujmy, rowerujmy, kajakujmy. Będziemy zdrowsi J

 

Jacek Kozłowski