XII Всемирный фестиваль молодежи и студентов
Był rok 1985. W Stanach Zjednoczonych rządził Ronald Regan a u Wielkiego Brata od marca tego roku Michaił Siergiejewicz Gorbaczow. Zimna wojna toczyła się w najlepsze. Rosjanie jeszcze wojowali w Afganistanie, który ostatecznie opuścili w 1989 a Amerykanie konsekwentnie realizowali swój plan „gwiezdnych wojen". Świat zmienił się dopiero w 1991 roku, kiedy definitywnie rozpadł się ZSRR a tym samym układ dwubiegunowy w polityce międzynarodowej
Właśnie w tym roku od 27 lipca do 3 sierpnia w Moskwie odbył się 12 Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. To wielka międzynarodowa impreza, która gromadziła „postępową" młodzież z całego świata. W imprezie wzięło udział 26tys osób ze 157 krajów. Polska delegacja liczyła ok. 600 osób, w tym kilkanaście osób z byłego województwa szczecińskiego. Organizatorem była Światowa Federacja Młodzieży Demokratycznej oraz Międzynarodowy Związek Młodzieży, ale ze względu na miejsce za całość odpowiadał Komsomoł czyli Wszechzwiązkowy Leninowski Komunistyczny Związek Młodzieży. Hasłem przewodnim było:
„Dla antyimperialistycznej Solidarności, Pokoju i Przyjaźni" .
Program festiwalu obejmował seminaria polityczne i dyskusje, koncerty, zawody w różnych dyscyplinach sportowych, masowe uroczystości, a także co było już obowiązkową tradycją czyli barwny korowód wszystkich delegacji.
Program polityczny festiwalu skupił się wokół problemów ustanowienia nowego międzynarodowego ładu gospodarczego, pomocy gospodarczej dla krajów zacofanych i rozwijających się, zwalczanie ubóstwa i bezrobocia.
To tak ogólnie o festiwalu a teraz trochę moich wspomnień.
Cała polska ekipa przed wyjazdem do ZSRR spotkała się na 10 dniowym obozie przygotowawczym w Łodzi. Spaliśmy i większość szkoleń mieliśmy na osiedlu akademickim imienia Lumumby (zagadka – kto to był). Szkolenia to głównie zdobycie wiedzy o świecie i polskiej racji stanu oraz sposób przedstawiania pozytywnego wizerunku Polski. Oczywiście jednym z najważniejszych elementów było wzajemne poznanie się i integracja, co oczywiście grupie ZSP-owskiej wychodziło zdecydowanie najlepiej. Wszyscy uczestnicy zostali również stosownie ubrani przez najlepszą polską projektantkę mody Barbarę Hoff. Dostaliśmy dwa komplety ubrań: jeden sportowy w kolorze khaki, bardzo praktyczny a drugi reprezentacyjny: niebieskie całkiem przyzwoite garnitury i do tego białe lakierki w których czuliśmy się jak… Załapałem się również wraz z dwudziestoosobową delegacją na spotkanie z Pierwszym Sekretarzem gen. Jaruzelskim na którym dostaliśmy stosowne błogosławieństwo.
Do Moskwy pojechaliśmy bardzo długimi pociągami sypialnymi. Nigdy później mi się nie zdarzyło, aby w jednym pociągu jechały trzy wagony restauracyjne.
Na miejscu zakwaterowano nas w najbardziej reprezentacyjnym hotelu Moskwy Rossija. Był to (rozebrano w 2006r) największy hotel na świecie, w którym jednorazowo można było zakwaterować 4000 ludzi. Ja trafiłem wraz z Andrzejem Pawlikiem (Politechnika Warszawska) do całkiem sympatycznej dwójki.
Był to mój trzeci pobyt w Moskwie (w tym jeden miesięczny na WKSZ-a – opisałem rok temu) a więc miałem jakieś porównanie. Miasto zostało w miarę odrestaurowane i przede wszystkim wysprzątane. Z ulic poznikali menele i ludzie o ciemnawej karnacji. Miałem znajomych w Tule, których chciałem zaprosić, ale w rozmowie telefonicznej okazało się, że nie jest to możliwe. Wtedy dowiedziałem się, że Moskwa została miastem zamkniętym i aby przyjechać trzeba było mieć specjalne przepustki. Innym zaskoczeniem dla mnie była fantastyczna pogoda przez cały okres trwania festiwalu. Przy jakiejś okazji spotkałem przed polską ambasadą znajomego radcę w kompletnie mokrym płaszczu i z parasolem. Wyjaśnił mi, że nad miastem rozpylany jest z samolotów o ile dobrze pamiętam cyjanek srebra, który powodował rozrzedzenie chmur w centrum, ale jednocześnie ich kumulację na obrzeżach miasta co powodowało tam non stop opady. Inną ciekawostką było wprowadzenie prawie całkowitej abstynencji. No prawie, bo znałem kilka poukrywanych sklepów w których za odpowiednią dopłatą można było jakiegoś browara skręcić. Były też spotkania na których kieliszek się znalazł.
Ale miasto robiło sympatyczne wrażenie. Kilkadziesiąt tysięcy uśmiechniętych ludzi, kolorowo ubranych, często tańczących i śpiewających z całego świata oraz potężna grupa odpowiednio wyselekcjonowanych radzieckich (to taki przejściowy ludek zamieszkujący ZSRR) sprawiło, że ta siermiężna Moskwa stał się taka bardziej normalna. Nawet z reguły smutni goście z KGB, których oczywiście było bez liku dostali rozkazy aby się przynajmniej trochę uśmiechać.
Pierwszą wielką imprezą było otwarcie. Wszyscy uczestnicy festiwalu przeszli (my w niebieskich garniturach i tych białych lakierkach – ale miałem odciski) ulicami miasta na stadion na Łużnikach. Stadion potężny, chyba na 100tys osób z czego spora część poznaczona była dla ekipy tworzącej „żywe obrazy", które robiły niesamowite wrażenie. Organizatorzy przygotowali wielką imprezę stadionową pokazującą głównie kulturę i sport radziecki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem i usłyszałem Gorbaczowa. Oprócz ogólników o szlachetnych ideałach humanizmu, pokoju i socjalizmu, życzeniach dla uczestników i takich tam pierdołach coś wspomniał o głasnosti i pierestrojce, ale nikt tego wtedy na to nie zwrócił uwagi.
Drugą olbrzymią stadionową imprezę obejrzałem na stadionie Dynama kilka dni później. Jasełka miały charakter antywojenny. Znowu wielotysięczne występy, wiele przemówień a na koniec robiący niesamowite wrażenie zaimprowizowany wybuch bomby atomowej z charakterystycznym grzybem. Wtedy też zobaczyłem jak na trybunach pobiła się „postępowa" młodzież z Iraku i Iranu, które były ze sobą w stanie wojny.
Dzień uczestnika wyglądał tak, że do godzin południowych braliśmy udział we wszelkiego rodzaju grupach dyskusyjnych a po obiedzie (posiłki oczywiście w hotelu Rossija) uczestniczyliśmy w różnego rodzaju imprezach kulturalnych. Wszystkie delegacje organizowały swoje imprezy pokazowe. Brałem również udział w takim polskim wieczorze. Nie zapomnę świetnych występów Rodowiczki, Gepert a przede wszystkim zespołu FOX. Notabene chłopaki mieszkali w hotelu obok nas i jakoś im tej gorzały nie brakowało, nawet czasami się podzielili.
Wieczory spędzaliśmy w klubie polskim. Jeden z dzielnicowych centrów kultury został przekazany polskiej delegacji i w zasadzie czułem się tam jak w Transie lub Stodole. Bawiliśmy się świetnie.
Spotykaliśmy wielu fajnych ludzi z całego świata szczególnie tego zachodniego. Niestety ze politycznego wschodu często przyjeżdżali osobnicy jakby z innego świata. Miałem okazję podać rękę szefowi wietnamskiego Komsomołu osiemdziesięcioletniemu generałowi lub szefowi rumuńskiej organizacji młodzieżowej czyli młodemu Ceausescu
To był Świat którego już nie ma i nie będzie
To były wspaniałe dni których nigdy się nie zapomni.
Jacek Kozłowski